Nie lubię łatek. Nie podoba mi się sztywna klasyfikacja stylistyczna czy gatunkowa. Gdy piszę książkę określam na wstępie jaki to będzie gatunek, ponieważ ułatwia to pracę, lecz nie trzymam się sztywno jego ram. Tak samo jest z modą. Być może wynika to z tego, że w swoim życiu odnotowałam różne fascynacje subkulturowe. W podstawówce chciałam być jak Avril Lavigne, więc studiowała zasady stylu skejtów (skończyło się na tym, że nosiłam ogromne bojówki khaki i polarowe bluzy). W gimnazjum zakochałam się w pewnym metalu - nigdy go nie poznałam, ale nastoletnie uczucie było tak silne (i głupie), że moja garderoba wypełniła się czernią i krzyżami. Do tej pory pamiętam mój ukochany zestaw: sztruksowe spodnie, sweter z golfem i koniecznie rozszerzanymi rękawami, glany, a do tego wszystkiego - ogromny krzyż na grubym łańcuchu. W liceum natomiast odkryłam gotyk - coraz bardziej wciągały mnie mroczne nurty, koronki, długie spódnice, wszystko co zwiewne i demoniczne. Każdy z tych styli miał swój urok, każdy w jakiś sposób mnie definiował. Nadal do gotyku mi najbliżej - ta miłość, płynąca prosto z serca, nie przemija. O ile jednak kiedyś noszenie gotyku uważałam za posiadanie swojego stylu, o tyle teraz posiadam swój styl, który inspiruję gotykiem. Drobna różnica semantyczna, a jednak znaczy wiele. Moja niechęć do łatek i kategoryzowania wynika też zapewne z tego, że lata temu, ubierając się w tych konkretnych stylach, często odmawiałam sobie rzeczy, które mi się podobały - ponieważ nie pasowały do mojego stylu. Czujecie bezsens tego stwierdzenia?
Teraz cenię sobie poczucie wolności. Swobodę ubierania. Wyrażanie siebie poprzez strój - czasem w roli mrocznej niewiasty, czasem bardziej casualowej. Wydaje mi się, że dzięki temu wypracowuję coś, co można właśnie nazwać własnym stylem. Tak czuję.
Jednocześnie - staram się wiedzieć, które nurty są najważniejsze w mojej szafie, które przewijają się najczęściej, a których unikam. Mam świadomość co do mnie nie pasuje, a w jakie kategorie podświadomie się wpisuje. Nie jest to jedna kategoria, a wiele. Nie jest to sztywne przypisanie, a luźne przyporządkowanie ułatwiające wyjście na zakupy czy tworzenie stylizacji, gdy wstaję rano na uczelnię i myślenie jest ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę.
W dzisiejszym poście postanowiłam pobawić się poniekąd w stylistkę, poniekąd w analizatora trendów. Przekopałam swój blog w poszukiwaniu trzech stylizacji. Postanowiłam je zdefiniować, by określić jakie czynniki i fasony składają się na mój styl. Po co?
Teraz cenię sobie poczucie wolności. Swobodę ubierania. Wyrażanie siebie poprzez strój - czasem w roli mrocznej niewiasty, czasem bardziej casualowej. Wydaje mi się, że dzięki temu wypracowuję coś, co można właśnie nazwać własnym stylem. Tak czuję.
Jednocześnie - staram się wiedzieć, które nurty są najważniejsze w mojej szafie, które przewijają się najczęściej, a których unikam. Mam świadomość co do mnie nie pasuje, a w jakie kategorie podświadomie się wpisuje. Nie jest to jedna kategoria, a wiele. Nie jest to sztywne przypisanie, a luźne przyporządkowanie ułatwiające wyjście na zakupy czy tworzenie stylizacji, gdy wstaję rano na uczelnię i myślenie jest ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę.
W dzisiejszym poście postanowiłam pobawić się poniekąd w stylistkę, poniekąd w analizatora trendów. Przekopałam swój blog w poszukiwaniu trzech stylizacji. Postanowiłam je zdefiniować, by określić jakie czynniki i fasony składają się na mój styl. Po co?
- 5:54:00 AM
- 27 Comments